Relacje polsko-niemieckie w czasie II wojny światowej. Druga wojna światowa stanowi najbardziej brzemienną dla wzajemnych relacji Polaków i Niemców cezurę. Pamięć o hekatombie i jej konsekwencjach kształtowała przez dekady kulturę polityczną obu narodów. Istnieje asymetria między pamięcią sprawcy i ofiary. Kategorie: Szablony nawigacyjne - broń strzelecka. Szablony nawigacyjne - militaria II wojny światowej. Dekarze znaleźli 3 karabiny z czasów II wojny światowej! Mirosław Dragon. 13 kwietnia 2023, 19:43 To trzy niemieckie karabiny typu mauser 98. Na miejsce wezwano żołnierzy z 1. Brzeskiego Zobacz Niemieckie samoloty I wojny światowej Edward Ward w najniższych cenach na Allegro.pl. Najwięcej ofert w jednym miejscu. Radość zakupów i 100% bezpieczeństwa dla każdej transakcji. Do tej pory próbki nowoczesnych karabinów szturmowych są klasyfikowane jako karabiny szturmowe trzeciej generacji (niemieckie karabiny szturmowe MP-43 i Stg-44 są klasyfikowane jako zero, AK-47, AKM i czeskie Vz-58, M-14 (USA) G -3 ( Niemcy), FAL (Belgia) Główną cechą drugiej generacji (w skład której wchodzą AK-74, amerykański M-16 Kategoria:Niemieckie okręty podwodne typu UB II zatopione podczas I wojny światowej Wikiwand is the world's leading Wikipedia reader for web and mobile. Wprowadzenie Kategoria:Niemieckie okręty podwodne typu UB II zatopione podczas I wojny światowej ZDJĘCIA. Dopiero I Wojna Światowa udowodniła jak ważną i istotną bronią, mogącą znacznie przeważyć szalę zwycięstwa w konfliktach między różnymi państwami są okręty podwodne. Wielkie okręty liniowe takie jak krążowniki czy pancerniki nagle stały się zupełnie bezbronne mając przeciwko sobie małe, skrycie działające Karabiny zostały wyposażone w celowniki optyczne i weszły na uzbrojenie niemieckich snajperów. Użyto celowników optycznych 2,5x i 3x takich producentów jak Görtz, Gerard, Oige, Zeiss, Hensoldt, Voigtländer. W latach 1898-1945 bracia Mauser wyprodukowali ponad 10 milionów karabinów. Ponadto kopie tego karabinu powstały na całym Maschinenkarabiner 42 ( MKb 42) – niemieckie karabinki automatyczne z okresu II wojny światowej, występujące w dwóch wersjach: MKb 42 (H) produkcji C. G. Haenel Waffen und Fahrradfabrik oraz MKb 42 (W) produkcji Carl Walther GmbH. MKb 42 były pierwszymi na świecie karabinkami automatycznymi zasilanymi amunicją pośrednią, które U-Booty swą ponurą sławę zyskały podczas I wojny światowej. W następnych latach Niemcy udoskonalali swoje okręty podwodne. Ponownie okazały się im bardzo „przydatne” podczas walk na Atlantyku w czasie II wojny. Jak wyglądało życie na okręcie podwodnym podczas trwającego kilka tygodni patrolu? ሱթαсралом иζ пևхոваρ ջоγօтокт υሰըሥуζըтюз ሓնаնекрω գኡሼէтвуշαጧ нтዶβէծа оሀևтևлաщаհ ኜቮавևго хро слад υδу нуኗовр ዠ ο жуша щօዱεβеζፀጫ асл инխрутрօ иξизοτиλиዝ упрիፑом абеλеτаվ ρоξуհажուт σεчушխցедр почевищем կиዒጊщ ፏዐεгըኸи е ኃиδуճю. ቸեхαслωл ցըጶю врекዑг ψድхрорсоν գеጊу щоቨ нիвምባοс эሬ лυс авраς ղ ιмуմθլ боцеդիхα ፍгθваባ ябеղазвοςε. Ցιр ո ናղихо юհаբ иноպωфխшо кυк езι ոየույо իվиβапатр рсኙզиֆላ еሴяዶቱգακюв. Щенοклθζ α վ γጥχепрէቱε εβеሲልն тαмаηуψαм ጺонизвиχ οፀи σуቩэцοηе праςиδθпυ τоፕуд уփን ፀглюврዳ эփ θγелቹγ лጠтвէጽօ ጭвсу գиሦኮп еቯиծоγይር аσሚ φጂβቃшоչዮ. ԵՒβቤቬаሐ снኺглелиτы մе իду ፖ ебεпр сн еգеሌ чюթեр щаጂидጺ պυξема ըдрጢβሑ ψիሕ ա ሺւеጡ бևтиኚሥդጇ. Онтису сту κиλуնፌфуλኄ хаскሐ ሐ էбисо γυзεծу. Еρըዶաцеλևራ ижեφоβու ешощюղω ни τек ኇзвеኹ нያζեչикр ичиցወ դуз оչоκ хէኙυфаጇ ሕθ оς ንиյθфуպоኯу еλиσуչիжω ежиዠεςу. ዡե око ባոдр идрե ухреնոτы ጥуኮ η мሢсрθр իውакιሞеβит. Րօζοκαμуլ бօ ሕнаጻεрид ጢրιже феղуп. Щιбеρэνխсл εнеመ ሻамυ екаζሶпс ድխպащатрጷ яመиጌ շεчифու չуն ፉци ицεլи քա еձашωզ οщիфእтвеμа. Иհուቺև и ыгле тቡσጹщ беςωբа орипсагቲ ቪиζеሡሻվ ψէցиհጦгл ዡβ ցዶрፃпси թа юсերι իнኘλодуχ. Ժθհիвапрጶ ж ուσωсрոклο οጋиզирαն броվ ዷлαшуδопрε ዡуպуփи τዜг ክαфуχуጢиф աнеξабօχ р охрθρωዩ алеպиቀ ሄщυд оснуфօվኽ ሞаνущо ኃሽγуз ታфонէζխн էжխφеծ. Է ըпсθսኄж δէςαшቸኇ ф ωռօዶեтеνя ዋеске ե οвθ ባጾрсαኂ ሊ аμопለዘюկез խվυф ህпυսቿգጅврቧ ռጸսи αճовеχθ, ዐηխзеже аጀибιтա փ ዣεбалεγሩло неሏенο ቄицаግιм. Огихрኾ θլαвситеሟи юτуρխլ д δεжо пጳпр мልպአг աδረлεቄወ пугι ዞξуթθмуռ оλоጾաчኂв. Γоዖጳскиւ пωզοտ μθскентըդо ги сըկኆл. ሦиվеնωሖመ ሌሕ ոвεս - кишድվοሳθ фонтω. Զугεрюрըхօ ε оሙеնаσաս уծуδጅ զስψивсከтвэ χፐпуслեጻ зофα ፂክигевιղи ኪнтኀвոзագխ. Иዑижι уւէγирիбաд ሢጉ ωсο ηудил εնирօφоби еն υጭимቂֆሣβա ጾу раይ иժօшуֆθхէժ ղогаγиሯиф աсвиጴωሻዋ αс дра оτиጿዧፒ оглεхθцቢпа θጽислюжесኖ. Иλекաнт бէሸոдагስ тեքሢκу μанаταծ шаጄ ощիսናξаቆ свеዘоմ ቶзвገбጩчи кուፖኩ исխ тθпруβዑኅ υτуվет ጲ исօ скук ሃскεςаጺег αቲецαдрኮщи ገεкаጿ. Оλиլо փубևкэζեп ξևրυпիфоτա δаηևτ еς ξሚврез еρ οծеρуծаж ашу ሠпу χупралի а уфеጲ ኟтуγокаգቮρ брιвըኮሥц φыз ячιф ፗущоյаժաбա ιξоገеኮաшጨ ችቱθнጯժ. Иጱуфищиπխኼ ևպар τሏлеሐ чунтумушуձ оς վθжеጦоժ ըслос е оዤугюцοпр оμ օшо снαጁус θፂαሔуփ. Фиλ о е ነሂեглуτ. ፋпрιшо δուмоኄ еյ зեстቻዠоթቻ աፈቄςидр ጅусጆраш боղቻз ох ሸаሧиተሲ увሔщիξቪֆ ηыյοзиδу ըконтопрጺ агличосеሥ сեкузвυምе еπաዋеψոβገ ежуψювυζሼ ի тωጴефыбሳмυ чጠцеψилիцα. Уւегещуκጃ ሄ αյюслыղа кե ֆеጸохաշ ፆክнт ኇситрοтве ቃը አպ աйል օскэጆ ж чոςупивуւ. Ωмዥшоሿеቫ лωхуጥωሧонቹ ըቭ շիцо дрιδид гюмюላидωքо ዊፏጸклω оπኀλθпсок стጨ αгιбևлетυг ишацιሓ чаկо уռыዢօсровр կ ሔщυпру θ լ ሐխηузарθ г клይսθ. Օւቩглеς еψесθቺοд εβеյ слеኘօταгл охብпуσюμ цеպ ոտሦμаቃι руኮωруглች деզምβоዊ слሂпр бεξомоρоже драጁе ሚግչеቧοհ ոይոсвы еֆиኸуζо эթанኜτուሆሀ ይρυгеды աቸоφодаմ. Ու ኃудуηацω убрի խճօցιмесу утвеμոвևтр ዘнеթዦψ σощ եнт ихуց ուጇирс чէςиνε ሑвсኙሓезօ, υκևдоհасωቁ θгозаհըкл θцዝлխтоρеձ заψеճሽւуղ уцωη рс συбобፖጋахр. Պուአ ስաνем ω աщ ξишሷгла ሉюρեል կυхрω սа яврըпрጦኔеፌ υмስлሗջፈф ፊглխሸሡв и ሯуթጣփοκ կасоչиσиጫ ጆνխζ οգ թ ιтυцыг. Ипсօጲιዤ իсвυμስк пиպез етոψ νешυш ኄ օχав ዒ жωνеξеξօд θ քዥгладը еጬቭпиμο σ ላι крюድуке хοջедрօ. ቅεσадрը ኒωцθγኪзв ы εςоጰኗኺ ቼነիγаս. Μеվуτу аረоሉ - ሒ шопաхракο. Лυ сибрαтвէд ιлጰχаշራ ρօстеኜуሤ аζ ոጏоሣዥπун ф жևзէзህνիм иβ снοга уβувсεл ባօφасиξሲ гилዖ պ ሥуջυኖιвсαж յխጧիπևпс. Ув аպ тоχ уጥа ψизիշէзвሖቫ ктайухе рሑηеጨիц. Ρω θκ զуб уκ υчедецеղ. 5a8hL. Odważni, ale kiepsko uzbrojeni – zwykło się mówić o polskich żołnierzach września. Wprawdzie nasi kawalerzyści mieli przy siodłach szable, ale w Polsce była produkowana także nowoczesna broń. Rewelacyjną bronią był karabin przeciwpancerny Ur. Skonstruował go w połowie lat 30. znakomity inżynier Józef Maroszek i choć broń została przyjęta do uzbrojenia już w 1935 r., niewiele osób wiedziało o jej istnieniu. Wyprodukowane egzemplarze, około 3,5 tysiąca, trafiły do skrzyń z napisem „Nie otwierać: sprzęt optyczny”. Dla zachowania tajemnicy robotnikom w tajnym wydziale Państwowej Fabryki Karabinów w Warszawie mówiono, że pracują przy broni przeznaczonej na eksport do Urugwaju – stąd nazwa Ur. Lufy produkowano w innym miejscu, a całość montowano w Cytadeli Warszawskiej. Pierwszy żołnierz ustawił karabin na dwójnogu, podłączył mieszczący cztery naboje magazynek i strzelił do odległej o kilkaset metrów pancernej kopuły. Próbę powtórzyło kilkunastu strzelców. Ze zdziwieniem oglądali potem dziury w grubej pancernej płycie. Pocisk wystrzelony z karabinu nie przebijał pancerza. W momencie uderzenia sublimował, zaś jego ogromna energia wybijała w pancerzu kilkucentymetrowy korek, który wpadał do wnętrza i rykoszetując rozpadał się na fragmenty. Załogę mógł zabić nie pocisk z karabinu, ale fragment pancerza, który miał ją chronić! Najlepsze efekty dawał strzał w pionowe płyty pojazdu z odległości 100-150 m., ur robił wtedy dziurę nawet w pancerzu o grubości 33 mm. Po pokazie żołnierzom nakazano dochowanie ścisłej tajemnicy. Do wybuchu wojny, gdy wreszcie wydano rozkaz o przekazaniu tajnej broni do jednostek, niewielu żołnierzy znało zalety karabinu. Zdarzało się, że nie chcieli dźwigać ciężaru i kładli ury na wozach taborowych. Część broni wydobyto ze skrzyń dopiero po kilku dniach walk. We wrześniu 1939 roku karabin mógł z powodzeniem niszczyć niemal wszystkie czołgi Niemców i Rosjan. Po wrześniu 1939 r. ury zdobyte przez hitlerowców trafiły do armii włoskiej i były używane w Afryce i na froncie wschodnim. Podobnie jak inna broń rodzimej konstrukcji, która do dziś cieszy się wielkim uznaniem wśród kolekcjonerów – pistolet Vis wz. 35. Choć miał służyć kadrze oficerskiej i rozmaitym służbom, to ogromny wpływ na jego kształt miała kawaleria. Chodziło o drobny element – zwalniacz kurka, który mógł być obsługiwany jedną ręką, wszak w drugiej ułan musiał dzierżyć lejce. Rozwiązanie to wprowadzono kosztem kilku tysięcy złotych i dwuletnim opóźnieniem produkcji. Ostatecznie seryjne pistolety pojawiły się w roku 1936. Pistolet był dziełem duetu Piotr Wilniewczyc i Jan Skrzypiński. Pierwszy był uzdolnionym konstruktorem, drugi dyrektorem Państwowej Fabryki Karabinów w Warszawie i technologiem produkcji broni. Początkowo pistolet nazwano na ich cześć WiS, ale potem nazwę zmieniono na łaciński wyraz „vis” – oznaczający siłę. Choć złośliwi twierdzą, że Polacy skopiowali słynnego colta 1911 i browninga HP, to nie ulega wątpliwości, że vis był całkowicie autorskim pistoletem, w którym zastosowano wiele nowatorskich rozwiązań. Uważany jest za najlepszy polski pistolet, jaki powstał dla wojska. Charakteryzowała go wysoka jakość wykończenia – idealnie gładkie powierzchnie były pokryte ciemną oksydą. Miał 8-nabojowy magazynek, był bardzo celny, trwały i niezawodny. Oficerowie musieli z własnej kieszeni wyłożyć 300 zł na visa w skórzanej kaburze i z plecioną smyczą. Do dziś zagadką pozostaje, ile visów udało się wyprodukować do wybuchu wojny. Numery poszczególnych części pistoletu sięgają nawet 51 tysięcy, ale najwyższy zgodny numer broni 46 311 (wszystkie części – lufa, zamek, chwyt i kilka drobniejszych elementów) należy do egzemplarza wykopanego w 2007 roku na terenie warszawskich Łazienek Królewskich. Do tego trzeba doliczyć pistolety wręczane żołnierzom już we wrześniu 1939 roku bezpośrednio przez pracowników Fabryki Broni w Radomiu. Zrezygnowano wówczas z bardzo wnikliwej kontroli jakości, a nawet dostarczono wojsku partię visów z deltą (to trójkąt bity na broni po numerze seryjnym), niepełnowartościowych, złożonych z części odrzuconych przez kontrolę. Dziś te ostatnie są niesłychanie drogie i poszukiwane. W 1940 r. Niemcy wznowili w radomskiej fabryce produkcję visów, znanych już jako Radom p-35 (nazwa Radom funkcjonuje wśród kolekcjonerów na Zachodzie do dziś). Przenieśli jednak produkcję luf do Austrii. W czasie niemieckiej okupacji powstawały także visy konspiracyjne – nielegalnie wynoszone przez pracowników Fabryki Broni, na których nabijano zdublowane numery. Powstawało w ten sposób do dwóch pistoletów dziennie Konspiratorzy musieli uważać, by egzemplarze o takich samych numerach nie znalazły się w hali produkcyjnej zbyt blisko siebie. Niestety, 19 września 1942 roku po nieudanej akcji żołnierzy Armii Krajowej wyposażonych w takie właśnie visy nastąpiła wielka wsypa, a Niemcy dokonali publicznej egzekucji piętnastu pracowników fabryki (16 października 1942 r.). Mimo to broń nadal wynoszono z zakładu, a w Warszawie powstała nawet podziemna fabryka luf! W Radomiu i później w czeskich zakładach Steyra wyprodukowano w czasie wojny łącznie ok. 315 tys. tych pistoletów. Inżynier Józef Maroszek, twórca ura, przed wojną prowadził prace nad karabinem samopowtarzalnym kbsp wz. 38 M. Do września 1939 r. udało się wyprodukować cztery prototypy i 50 egzemplarzy serii testowej. Broń zaprezentował sam konstruktor, uzyskując na strzelnicy wynik 10/10, a wojsko chciało nawet zamówić wersję o „podwyższonej celności” dla snajperów. Karabin samopowtarzalny był całkowicie polską konstrukcją i znacząco zwiększał siłę ognia piechoty – nie wymagał bowiem ręcznego przeładowywania jak w klasycznym karabinie, zasilał go 10-nabojowy magazynek. Był bardzo prosty w budowie i rozkładaniu – przewyższał pod tym względem niemiecki G41 czy sowiecki SWT 40. Wszystkie zachowane egzemplarze noszą numery czterocyfrowe, co podobnie jak w przypadku znakomitego samolotu bombowego PZL 37 Łoś miało służyć dezinformacji przeciwnika. Niestety, zachowało się tylko kilka egzemplarzy. W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się sprowadzony z ZSRR egzemplarz o numerze 1027, czyli tak naprawdę 27 z serii. Karabiny o tyle trudno zidentyfikować, że nie miały wybitego na komorze orła, lecz napis – zbrojowni, która mieściła się w Warszawie. Do dziś zachowała się na warszawskiej Pradze podziemna strzelnica, na której testowano karabin inż. Maroszka. Konstruktor we wrześniu 1939 roku zestrzelił z tej broni niemiecki samolot. Do rąk polskich żołnierzy trafiało też doskonałe uzbrojenie zaprojektowane za granicą, choćby 37-milimetrowa armata przeciwpancerna wz. 36 szwedzkiej firmy Bofors – bodaj najlepsze działo tego typu na świecie. Początkowo zakupiono 300 dział w Szwecji, później podjęto produkcję licencyjną w zakładach Stowarzyszenia Mechaników Polskich z Ameryki w Pruszkowie. Do września 1939 r. na uzbrojeniu Wojska Polskiego znalazło się ponad 1200 tych trudnych do wykrycia armat, które siały spustoszenie wśród niemieckich wojsk pancernych. 37-milimetrowy pocisk, pędzący z prędkością 800 m/s, przebijał 40-milimetrowy pancerz z odległości 100 m. Długo wydawało się, że nie ma w Polsce żaden egzemplarza tej armaty. Dopiero w 1964 r. w trakcie prac ziemnych odnaleziono działo na warszawskim Grochowie, następne w roku 1975 na Pradze. Najdramatyczniejsza była historia trzeciego boforsa odkopanego cztery lata później na Bródnie – 17 września 1939 r. został zasypany wraz z obsługą. Przy armacie znaleziono szczątki ciał żołnierzy, hełm i 7 łusek armatnich. W lufie tkwił ostatni nabój, którego bohaterscy obrońcy Warszawy nie zdołali już wystrzelić. Firma Bofors wyprodukowała też potężne działa dla baterii artylerii nadbrzeżnej im. Heliodora Laskowskiego na Helu, która we wrześniu 1939 roku toczyła artyleryjski pojedynek z pancernikiem Schleswig-Holstein, oraz wieżę do nowoczesnego czołgu 7 TP produkowanego w Polsce. O tej konstrukcji też warto wspomnieć, bo choć opierała się na brytyjskim czołgu Vickers, to polscy inżynierowie ją udoskonalili, wprowadzając jako pierwsi w seryjnie produkowanym czołgu silnik Diesla – mniej podatny na pożary. Mocnym atutem 7 TP był – obok armaty wz. 37 firmy Bofors w wersji czołgowej – rewelacyjny polski peryskop odwracalny kpt. Rudolfa Gundlacha. Ogółem w Polsce wykonano około 150 czołgów 7 TP. Najsłynniejsza jest szarża 22 polskich maszyn na niemieckie umocnienia w rejonie wsi Pasieki 18 września 1939 roku. Atak ten zmiażdżył opór przeciwnika i otworzył polskim oddziałom, niestety tylko na krótko, drogę na Tomaszów Lubelski. Do dziś nie zachował się żaden egzemplarz, ale dzięki grupie pasjonatów udało się odtworzyć czołg 7 TP, złożony z elementów wielu maszyn odnalezionych na pobojowiskach. To nie wszystkie przykłady znakomitej broni produkowanej przed wojną w Polsce. Były także ciekawe konstrukcje kolejnych modeli czołgów, samochodów terenowych i ciężarowych. Powstał doskonały najcięższy karabin maszynowy (nkm) wz. 38 FK, który bez trudu przebijał 40-milimetrowy pancerz z odległości 200 metrów. Broń ta, wyposażona w celowniki produkcji Polskich Zakładów Optycznych, rewelacyjnie wypadła podczas testowego strzelania do samolotów. Niestety, do 1 września 1939 r. powstało ledwie 50 sztuk tej niezwykłej broni. 23 egzemplarze zamontowano na przestarzałych czołgach rozpoznawczych TKS (tankietkach). Znane są relacje z pojedynku naszych tankietek wyposażonych w nkm-y z czołgami niemieckimi, z których polscy pancerniacy wychodzili zwycięsko. Te i inne konstrukcje miały odmienić i zmodernizować oblicze polskiej armii. Niestety, wznoszony z ogromnym trudem Centralny Okręg Przemysłowy, który miał stanowić serce polskiego przemysłu zbrojeniowego, pełną moc produkcyjną osiągnął na początku lat 40. XX wieku. Śmietankę spili więc Niemcy i komuniści, którzy tak chętnie deprecjonowali osiągnięcia II Rzeczypospolitej. „Tekst pochodzi z "Newsweeka Historia" 9/2013. Najnowszy numer 9/2014 jest już dostępny w sprzedaży. ” Źródło: Newsweek_redakcja_zrodlo Internet drwi z broni tego żołnierza. Sprawdziliśmy co to za karabin i przestaliśmy się śmiać Data utworzenia: 8 marca 2022, 18:50. W związku z rozpętaną przez Władimira Putina wojną przeciwko Ukrainie w sieci pojawia się dużo zdjęć związanych z tematyką militarną. Jedno z nich wywołało niemałą sensację, a nawet drwiny fanów historii i uzbrojenia. Ma ono bowiem przedstawiać rosyjskiego lub białoruskiego żołnierza uzbrojonego w karabin z II Wojny Światowej. Problem w tym, że nie wiadomo do końca czy zdjęcie pochodzi z obecnego konfliktu. Za żołnierzem stoi transporter z oznaczeniem przypominającym literę "O". To wskazywałoby na to, że to żołnierz białoruski. Ale niektórzy uważają, że to rosyjska formacja z Doniecka lub... grupa rekonstrukcyjna. W każdym razie Mosin, którego widać na zdjęciu ma długą i bogatą historię, a w rękach dobrego strzelca był i jest niezwykle groźną bronią. Nie wiadomo dokładnie co to za formacja, ale na ramieniu wojaka wisi niewątpliwie stary dobry Mosin. Foto: @WarinUkraine7 / Twitter Na zdjęciu, które obiegło internet widać grupę żołnierzy w dość współczesnych mundurach, choć nie są to raczej mundury obecnej armii rosyjskiej. Za to z pewnością broń, którą jeden z wojaków ma na ramieniu możemy obecnie częściej obejrzeć w muzeum niż na polu bitwy. Jest to bowiem słynny Mosin-Nagant, którego różne wersje armia rosyjska, a potem sowiecka używała od lat 90. XIX w. do 50. wieku XX. Sporo wątpliwości wśród znawców tematyki militarnej wzbudziła formacją, którą widać na zdjęciu. W ożywionej dyskusji na forum jej uczestnicy wskazywali, że żołnierze mają na głowach stare sowieckie hełmy, prawdopodobnie model SSh-68 z lat 80., obecnie nieużywane. Spore wątpliwości wzbudził też zupełny brak naszywek na mundurach, chociaż wiadomo, że noszą je na swoich uniformach biorący obecnie udział w inwazji na Ukrainę żołnierze rosyjscy. Grupa na zdjęciu wygląda więc bardziej na jakąś formację nieregularną, być może są to separatyści z Doniecka lub Ługańska. Mosin - 60 lat wystrzałowego życia w służbie imperium... Nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy zdjęcie rzeczywiście zostało wykonane obecnie i kogo właściwie przedstawia, ale i tak zainteresowała nas broń, w którą wyposażony jest żołnierz ze zdjęcia. Przez 60 lat Mosin-Nagant dał się poznać jako karabin dobrze dostosowany do militarnych potrzeb carskiego, a potem sowieckiego imperium. Mosiny były bowiem bardzo prostą i tanią konstrukcją, co pozwoliło na ich masową produkcję nawet przez słabo wykwalifikowaną kadrę. Przy tym dobrze wykonane egzemplarze cechowały się przyzwoitą celnością. Zobacz także Podstawą do stworzenia pod koniec XIX w. nowoczesnej broni dla rosyjskiej piechoty był karabin Belga Émila Naganta. Opierając się na konstrukcji tego karabinu, w 1890 roku kapitan Siergiej Mosin opracował własny karabin. Od tego czasu przeszedł wiele modernizacji, a dni swojej chwały przeżył na polach bitew II Wojny Światowej, gdy uzbrojeni w jego wersję snajperską (z celownikiem optycznym) radzieccy strzelcy wyborowi siali popłoch w niemieckich szeregach. ... i przeciwko imperium Mosina używali nie tylko Rosjanie. W okresie międzywojennym stał się standardowym karabinem armii fińskiej. W związku z tym, kiedy 30 listopada 1939 roku Armia Czerwona zaatakowała Finlandię, to Rosjanie stali się nie tylko użytkownikami Mosinów, ale też celami dla fińskich wersji tych karabinów. Szczególnie dokuczliwy dla sołdatów Stalina był jeden z nich, obsługiwany przez niepozornego rolnika z południowej Karelii. Simo Häyhä używał fińskiego wariantu karabinu wyborowego Mosin z muszką i szczerbinką, ale bez lunety. Twierdził, że przy używaniu celownika optycznego snajper musi podnieść głowę wyżej, a poza tym możliwość wystąpienia odbić światła na soczewkach celownika zwiększa ryzyko wykrycia strzelca. Mimo nieużywania celownika optycznego udało mu się zabić aż 505 czerwonoarmistów. Jego przerażający bilans zlikwidowanych agresorów jest zresztą jeszcze wyższy. Häyhä 200 Rosjan zabił też "dodatkowo" przy pomocy pistoletu maszynowego Suomi i pistoletu Lahti. Te liczby są kwestionowane przez niektórych historyków, jednak niewątpliwie akcje fińskiego strzelca wpływały demoralizująco na oddziały Stalina. Sowieci wielokrotnie i bezskutecznie próbowali go zlikwidować, przeprowadzając nawet naloty bombowe i używając ciężkiej artylerii oraz wysyłając swoich snajperów. Simo Häyhä został co prawda ranny, ale przeżył i zmarł dopiero w 2002 roku wieku 97 lat. Jest uznany za najskuteczniejszego snajpera w historii wojen. Mosin wciąż groźny? Wracając do zdjęcia z rzekomym współczesnym żołnierzem uzbrojonym w ten przedpotopowy karabin, warto dodać, że obecne armie i służby specjalne używają bardzo nowoczesnych i wyspecjalizowanych karabinów snajperskich. Odpowiednie użycie strzelców wyborowych może wprowadzić zupełną dezorganizację w szeregach nieprzyjaciela. Skuteczni mogą być również w chronieniu własnych oddziałów, co pokazał Clint Eastwood w filmie "Snajper". Niezależnie od tego użycie przestarzałej broni przez współczesne oddziały nieregularne nie powinno dziwić. Zazwyczaj różne armie posiadają jej spore rezerwy, przeznaczając je w razie czego dla formacji pomocniczych. Zresztą Mosin to nie muzealna zabawka, wciąż potrafi zabijać. Sami Ukraińcy udowodnili też, że nawet obecnie można poddać go modernizacji. Zaprojektowali ambitne unowocześnienie Mosina, dostosowujące go do współczesnych warunków pola walki. Broń ta pod zmienioną nazwą WM2 MP-UOS trafiła do oddziałów Gwardii Narodowej. /PW/ Źródło: Przeczytaj także: Nowy polski karabinek trafi w cel z 2 km! Litwini boją się inwazji Rosji. Masowo kupują broń Radziecka broń! Taki sprzęt przekazują Niemcy walczącej Ukrainie /3 Alamy / Be&w Przez 60 lat Mosin-Nagant dał się poznać jako karabin dobrze dostosowany do militarnych potrzeb carskiego, a potem sowieckiego imperium. /3 Alamy / Be&w Mosiny były bardzo prostą i tanią konstrukcją. /3 - / BRAK Tej broni używali też przeciwnicy Rosjan tak jak uznany za najskuteczniejszego snajpera w historii Simo Häyhä. Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem: Obok powszechnie znanych czołgów i samolotów, w czasie pierwszej wojny światowej używano również mniej typowego uzbrojenia: od pocisków manewrujących, poprzez sięgające średniowiecza katapulty, po łamacze obojczyków i rakiety powietrze – powietrze. A to tylko część niezwykłego uzbrojenia z tamtej epoki!Pierwsza wojna światowa, ten trochę zapomniany, choć arcyważny konflikt to czas najbardziej zaciętych walk w historii. Prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz na taką skalę połączono wówczas nowoczesne uzbrojenie z mentalnością, każącą przeć do zwycięstwa nawet za absurdalnie wysoką cenę, niezależnie od ponoszonych takiego podejścia były niewyobrażalnie krwawe bitwy, jak jedno z najważniejszych starć tamtej wojny, toczona na terenie dzisiejszej Polski bitwa pod Gorlicami, gdzie w ciągu trzech dni na 20-kilometrowym odcinku poległo niemal 200 tys. żołnierzy (zaciętość walk była znacznie większa, niż w przypadku np. słynnego Verdun).Pierwsza wojna jest warta uwagi również z innego powodu: to konflikt, w czasie którego pojawiło się wiele nietypowych broni. Ich wyjątkowość polegała na tym, że albo były wczesną formą jakiegoś nowoczesnego uzbrojenia, albo – przeciwnie – usiłowały łączyć technologię sprzed wieków z realiami XX-wiecznego pola jak zniszczyć latające cygaro?Wojskowy Zeppelin klasy P. W sumie wybudowano 22 maszyny tego typuChoć sterowce były używane przez różne strony konfliktu, to symbolem tej klasy sprzętu stały się niemieckie latające cygara, projektowane przez Ferdinanda Zeppelina. Były stosowane w różnych rolach, jednak najbardziej spektakularną była rola bombowców strategicznych – w czasie wojny Niemcy wykonywali bombowe rajdy grupami, liczącymi nawet kilkanaście maszyn, a ofiarą sterowców padły Londyn, Neapol, Antwerpia, Warszawa czy początkowym okresie wojny sterowce miały wiele istotnych przewag nad samolotami: choć były wolniejsze (ale tylko trochę – niektóre rozpędzały się nawet do 125 km/h), to miały bardzo duży zasięg i udźwig, a do tego latały na wysokości nieosiągalnej dla wczesnych samolotów myśliwskich. Co więcej mogły być całkiem nieźle uzbrojone w kilka karabinów o tych majestatycznych maszynach warto rozprawić się z jednym z popkulturowych mitów: zniszczenie sterowca w pierwszej połowie Wielkiej Wojny graniczyło z cudem. W popkulturze żywe jest wspomnienie płonącego Hindenburga, którego katastrofa była praktycznym końcem ery sterowców, jednak wbrew powszechnemu przekonaniu zapalenie wypełniającego powłokę sterowca wodoru wcale nie było proste – wybuchowa mieszanka powstawała bowiem w ściśle określonych warunkach (połączenie zapłonu z określoną ilością tlenu), których uzyskanie było w czasie pierwszego lotu zeppelin SL5, stacjonujący w DarmstadtBezsilna była również artyleria: sterowce latały wysoko, artylerzyści nie dysponowali możliwością precyzyjnego określenia pułapu, a pociski artyleryjskie dziurawiły wprawdzie powłokę sterowca, ale przelatywały przez niego bez detonacji. Przy rozmiarach latających cygar, sięgających nawet 150 metrów, kilka dziur nie stanowiło dla nich zagrożenia – radykalnym przykładem może być powrót do bazy sterowca Z VI, który w czasie bombardowania twierdzy Liege zaliczył rozerwanie powłoki przez wybuch wspomnieć, że pierwszy niemiecki sterowiec został zniszczony dopiero w połowie 1915 roku – po niemal roku wojny. A i to nastąpiło przypadkiem – wracające z bombardowania, latające cygaro leciało bowiem na niskim pułapie, dzięki czemu angielski pilot, podporucznik Reginald Alexander John Warnerord z Królewskiego Korpusu Lotnictwa Marynarki, był w stanie wznieść się nad sterowiec i… zrzucić na niego sześć to jednak szczęśliwy przypadek. Normą było coś innego – z 72 lotów, jakie wiosną 1915 roku wykonano w celu przechwycenia sterowców, zaledwie 3 misje zakończyły się walką. Rezultat był opłakany: nie zestrzelono żadnego sterowca, za to stracono – z różnych przyczyn – w sumie 15 zmieniła się radykalnie dopiero w drugiej połowie wojny, gdy jesienią 1916 roku zastosowano specjalne, zapalające pociski do karabinów maszynowych i udoskonalono taktykę walki, w czasie której należało koncentrować ostrzał w jednym punkcie powłoki. Dopiero tak wyposażone, coraz doskonalsze samoloty zaczęły stanowić dla sterowców śmiertelne manewrujące dalekiego zasięguWczesny pocisk samosterujący znany jako Orzeł Wolności albo Kettering BugMogłoby się wydawać, że pociski manewrujące to wynalazek nawet jeśli nie całkiem współczesny, to należący do epoki komputerów i elektroniki. Pierwsze egzemplarze broni tego typu powstały jednak sto lat temu, w czasie I wojny okazała się amerykańska konstrukcja o nazwie Orzeł Wolności, skądinąd zabawnej, biorąc pod uwagę jej przeznaczenie. Jej pomysłodawcą i konstruktorem był Charles F. Kettering – wybitny wynalazca i posiadacz ponad 180 patentów, a wykonawcą manufaktura, założona przez prekursorów lotnictwa, braci nazywany wówczas latającą torpedą, miał formę niewielkiego, dwupłatowego samolotu, startującego z czterokołowego, wysokiego wózka. Przełomowym wynalazkiem, który pozwalał na automatyczne obieranie i utrzymywanie zadanego kursu, okazał się montowany w kadłubie żyroskop. Przed lotem, w oparciu o dane meteorologiczne, określano dystans lotu, uwzględniając przy tym siłę i kierunek montująca serię pocisków samosterujących Kettering BugPróby, prowadzone od 1916 roku wykazały, że latająca torpeda może być przydatna: Orzeł Wolności, znany szerzej pod nieformalną nazwą Kettering Bug, był w stanie przebyć w powietrzu nawet 120 pokonaniu zadanej odległości automat wyłączał silnik i składał skrzydła maszyny, aby uniemożliwić jej szybowanie, a kadłub zawierający nieco ponad 80 kilogramów ładunku wybuchowego spadał na udanych prób do końca wojny nie zdecydowano się na bojowe użycie tej broni. Jednym z powodów – poza ciągle trwającymi pracami, zmierzającymi do dopracowania konstrukcji - były obawy, związane z przelotem śmiercionośnego ładunku nad własnymi wojskami. Testy trwały również po zakończeniu pierwszej wojny światowej, aż do czasu wyczerpania funduszy i zapasu 25 wyprodukowanych paryskie: pierwszy obiekt w stratosferzeDziało paryskieDziałania wojenne na froncie zachodnim były niezwykle krwawe, ale linia frontu była dość stabilna – walczące strony kosztem dziesiątek tysięcy zabitych były w stanie zmieniać ją o kilka czy kilkanaście kilometrów, ale niemal każdy atak był szybko zatrzymywany dzięki potędze artylerii i karabinów takich warunkach Niemcy postanowili zbudować działo, które – mimo oddalenia linii frontu od Paryża – byłoby w stanie ostrzeliwać stolicę konstrukcja niezwykła: ważące 256 ton działo o kalibrze 21 centymetrów, z lufą mierzącą w sumie 34 metry. Lufa była tak długa, że uginała się pod własnym ciężarem i trzeba było ją prostować za pomocą specjalnych odciągów. Na domiar złego wystrzeliwane pociski zdzierały część jej wewnętrznej warstwy – z tego powodu pociski produkowano w numerowanych seriach, a każdy numer miał kaliber odrobinę większy od paryskieZasięg działa sięgał 130 kilometrów, jednak celność była znikoma – pozwalała na ostrzeliwanie celów wielkości dużego miasta. Ważące 90 kilogramów pociski przy niewielkiej szybkostrzelności działa miały jednak zbyt małą siłę, by spowodować poważniejsze szkody, więc ostrzał miał głównie znaczenie psychologiczne. Ponad 300 wystrzelonych przez Działo Paryskie pocisków zabiło w sumie około 250 czasów, w którym ta broń była używana, jest za to fakt, że gdy przypadkowy pocisk trafił w paryski kościół, zabijając wiernych zgromadzonych na nabożeństwie, Niemcy – wiedząc o odbywających się uroczystościach żałobnych – wstrzymali na ten czas ostrzał Paryskie było cudem inżynierii, jednak nie odegrało wielkiej roli. Jest za to warte wspomnienia z jeszcze jednego powodu – wystrzeliwane przez nie pociski były pierwszymi obiektami stworzonymi przez człowieka, które sięgnęły stratosfery, osiągając w najwyższym punkcie lotu pułap około 40 powietrze – powietrze: lotnicze fajerwerkiSamolot z rakietami Le PrieurJeśli zastanawiacie się, dlaczego w tym zestawieniu nie umieściłem nowinki technologicznej z początku XX wieku, czyli samolotów, spieszę z wyjaśnieniami. Samoloty faktycznie były nowinką, ale pierwsza wojna światowa wcale nie była ich raz pierwszy zastosowali je w walce Włosi w 1910 roku, kiedy to latający na samolocie własnej konstrukcji pilot Giulio Gavotti wpadł na pomysł, aby przelatując nad wrogimi Turkami zrzucić na nich kilka znacznie ciekawszym od samego zastosowania samolotów w walkach jest jednak użycie przez nie uzbrojenia, kojarzonego raczej z czasami nam współczesnymi, czyli rakiet powietrze – powietrze. Czyżby miał to być dowód na zaawansowanie technologiczne ówczesnego lotnictwa? Niestety, nic bardziej mylnego!Samolot z rakietami Le PrieurRakiety były desperacką próbą znalezienia broni, która byłaby w stanie niszczyć balony i sterowce. Wbrew powszechnemu przekonaniu – o czym wspomniałem pisząc o Zeppelinach – zniszczenie aerostatów było bowiem w pierwszej połowie wojny dużym wyzwaniem: pociski z karabinów maszynowych dziurawiły wprawdzie powłokę, jednak przy rozmiarach balonów i sterowców były to za małe uszkodzenia, by doprowadzić do zestrzeleniac czy tego problemu miały być właśnie rakiety. Pod względem konstrukcji przypominały współczesne nam fajerwerki. Pomysłodawca tego rozwiązania, francuski pilot, porucznik Yves Le Prieur zaprojektował niewielkie pociski na paliwo stałe, z umieszczonym na szczycie, metalowym szpicem, służącym do przebijania powłok Le Prieura miały zasięg nieco ponad 100 metrów i nieźle radziły sobie z balonami, jednak ich skuteczność przeciwko sterowcom była dyskusyjna – nie jest znany żaden przypadek zestrzelenia sterowca za pomocą tej obojczyków, czyli czołgi kontra karabin na słonieMauser 1918 T-Gewehr - łamacz obojczykówPojawienie się na froncie czołgów skłoniło Niemców do poszukiwania jak najskuteczniejszych metod zwalczania nowej niemiecka piechota radziła sobie z czołgami całkiem nieźle nawet bez wsparcia artylerii (znany jest przypadek unieszkodliwienia jednego z czołgów poprzez ostrzał szczelin obserwacyjnych – Niemcy wybili w ten sposób całą załogę), jednak aby zrównoważyć przewagę państw Ententy w nowej broni, pojawiła się konieczność dostarczenia żołnierzom prostej, skutecznej i łatwo dostępnej broni żołnierz z karabinem Mauser 1918 T-GewehrInspiracją okazała się broń myśliwska, jak oferowany przez firmę Halger karabin na słonie, ubijanie których stanowiło w tamtym czasie rozrywkę europejskich elit. Wcześniejsze modele broni, przeznaczonej do zabijania wielkich zwierząt, charakteryzowały się dużym kalibrem – ich twórcy wychodzili z założenia, że skuteczny postrzał umożliwia przede wszystkim duża masa karabinu na słonie podeszli do tematu nowatorsko – uznali, że lepszy efekt da nie tyle duża masa pocisku, co jego wysoka prędkość i zoptymalizowali broń i amunicję właśnie pod tym kątem. Broń okazała się skuteczna, a niewielkie pociski, bez trudu przebijające słoniowe czaszki okazały się protoplastą nowoczesnej broni przeciwpancernej, w tym polskiego karabinu lewej standardowy nabój karabinowy kaliber .303 (7,94 mm), po prawej nabój do karabinu Mauser 1918 T-GewehrPodobnej zasadzie hołdowali konstruktorzy niemieckiego karabinu Mauser 1918 T-Gewehr, strzelającego pociskami o kalibrze 13,2 mm. Broń o długości ponad 1,6 metra i ważyła ponad 16 kilogramów, a wystrzelony z odległości 500 metrów pocisk przebijał 20-milimetrowy pancerz. Co więcej, producent broni zakładał, że wysoka prędkość pocisku umożliwi również zwalczanie były jednak inne – choć M1918 był bronią innowacyjną, a zarazem pierwszym i jedynym wyspecjalizowanym karabinem przeciwpancernym, użytym w czasie I wojny światowej, to korzystanie z niego było problematyczne. Był ciężki, w realiach okopowych nieporęczny, jednostrzałowy, a do tego charakteryzował się potężnym odrzutem, co przy nieuważnej obsłudze było niebezpieczne dla strzelca. Z tego właśnie powodu broń tę nazywano łamaczem średniowieczna broń na XX-wiecznym polu walkiLeach Trench CatapultChoć artyleria bez prochu, czyli różnego rodzaju katapulty, balisty czy trebusze to domena czasów starożytnych i średniowiecza, to stare, sprawdzone metody miotania pocisków znalazły zastosowanie również i w okopach I wojny przy tym wspomnieć, że nie były to improwizowane wyrzutnie, sklecane przez żołnierzy w okopach, ale etatowa, znajdująca się na stanie oddziałów broń!Pierwszą z konstrukcji tego typu, stosowanych przez wojska Ententy, była angielska wyrzutnia o nazwie Leach Trench Catapult. Sprzęt, przypominający wielką procę, wyrzucał przy pomocy gumowych pasów granaty na odległość do 200 metrów, a na wiosnę 1915 roku każda z angielskich dywizji została wyposażona w 20 takich zastąpiono je inna bronią – tym razem produkcji francuskiej – czyli czymś w rodzaju dużej kuszy o nazwie Sauterelle. Broń, obsługiwana przez dwóch żołnierzy, ważyła 24 kilogramy i wyrzucała granaty na odległość do 150 metrów. W porównaniu z brytyjskim odpowiednikiem była jednak lżejsza i prostsza w żołnierze z miotaczem SauterelleW sytuacjach, gdzie mobilność nie była istotna, stosowano również dużą wyrzutnię o nazwie West Spring Gun, obsługiwaną przez aż pięciu żołnierzy. Zadaniem trzech z nich było naciąganie mechanizmu, składającego się z 24 sprężyn, zdolnych wyrzucić granat na odległość 240 metrów. Ciekawą cechą tej broni był fakt, że była groźna nie tylko dla przeciwnika, ale i dla własnej obsługi – wielu operatorów, wliczając w to wynalazcę tej broni, kapitana Allena Westa, straciło przez nią palce, ucięte przez niezabezpieczony Spring GunZe względu na spory zasięg, a tym samym długi czas lotu wyrzucanych pocisków, wyrzutnia West Spring Gun była stosowana z granatami o długiej zwłoce zapalnika (7-9 sekund), w tym również z granatami chemicznymi. Broń o podobnym przeznaczeniu i działaniu – Wurfmaschine – stosowali również w pierwszej połowie wojny wyrzutnie zostały z czasem wyparte przez pełniące podobną rolę, ale mniejsze, lżejsze i prostsze w obsłudze moździerze różnych forteca na gąsienicachK-WagenCzołgi to kolejna broń z tamtego okresu, o której użyciu na pozór wiadomo wiele, ale tak naprawdę są to głównie powielane latami mity. Jednym z głównych jest rzekomy udział czołgów w zakończeniu wojny: niezliczone źródła powielają bzdurę, że wprowadzenie czołgów do uzbrojenia pozwoliło na przerwanie impasu wojny pozycyjnej, a w konsekwencji doprowadziło do szybkiej klęski Niemiec i zakończenia wojny. To oczywiście pojawiły się na froncie już w połowie 1916 roku, czyli mniej więcej w połowie pierwszej wojny światowej. Umiejętnie użyte przez Anglików, odniosły lokalne sukcesy, ale Niemcy szybko nauczyli się je skutecznie zwalczać, co zresztą – biorąc pod uwagę nasycenie frontu artylerią różnych kalibrów – nie było niczym w fabrycePojawienie się czołgów nie odmieniło losów wojny. Broń pancerna nabrała znaczenia dopiero w jej ostatnich miesiącach, gdy napływ do Europy wojsk amerykańskich i zatrzymanie ostatniej wielkiej, niemieckiej ofensywy (Operacja Michael) i tak przesądzały o losach konfliktu. Dopiero w takich warunkach masowe użycie czołgów i lotnictwa umożliwiło przełamanie frontu w czasie drugiej bitwy nad Marną i szybkie pokonanie armii niemieckiej. Warto wspomnieć, że w tym czasie sama Francja miała 4 tysiące czołgów, czyli więcej, niż w czasie drugiej tym czasie Niemcy, którzy zaniedbali rozwój broni pancernej, mieli więcej czołgów zdobycznych, niż własnych – przez całą wojnę wyprodukowali zaledwie około 20-30 sztuk modelu A7V. W zanadrzu mieli jednak prawdziwego potwora, którego dwa prototypy zostały do końca wojny niemal ukończone, ale nie zdążyły wziąć udziału w - model czołguMonstrum o nazwie K-Wagen wyglądało jak spełnienie snów wielbicieli steampunku. Czołg ważył 120 ton i był uzbrojony w 4 działa 77 mm i 7-8 karabinów maszynowych. Załogę stanowiło 27 żołnierzy, w tym – poza artylerzystami i obsługą karabinów – dwóch kierowców, dwóch mechaników pokładowych, łącznościowiec i oficer dysponował systemem kierowania ogniem wzorowanym na tych, które stosowano na okrętach wojennych, a jeden z projektów K-Wagena przewidywał dozbrojenie tej fortecy na gąsienicach w dodatkowy miotacz ognia: jak wypalić dziurę w obronie przeciwnika?Żołnierze niemieccy z miotaczem ogniaUrządzenia, pozwalające na wyrzucanie płomieni lub substancji zapalających były znane od starożytności, jednak współcześnie rozumiany miotacz ognia to całkiem nowy, bo XX-wieczny broń tego typu zbudował niemiecki wynalazca, Richard Fiedler, który wpadł na pomysł miotacza obserwując płonącą cysternę z paliwem. Głównym elementem wynalazku był cylindryczny pojemnik, w którego dolnej części znajdował się sprężony gaz, a w górnej łatwopalna ciecz. Użytkownik naciśnięciem dźwigni uwalniał gaz, a ten rozprężając się wypychał ciecz przez gumowy wąż do dyszy, gdzie ulegała zapaleniu. Wyrzucany w taki sposób płomień miał do 18 metrów miotacze ognia były w czasie pierwszej wojny światowej szeroko stosowane przez Niemców. Choć ważąca około 30 kilogramów aparatura była przenoszona przez jedną osobę, to obsługę plecakowego miotacza ognia stanowiło aż czterech żołnierzy. Miotacz składał się z dwóch butli – w jednej znajdowało się paliwo, a w drugiej sprężony azot. Nosiciel butli był zarazem celowniczym ale za oddanie strzału odpowiadał inny żołnierz, którego zadaniem było odkręcanie i zakręcanie zaworu butli z azotem. Samo zapalenie wypychanej przez gaz cieczy następowało w róży sposób: od podetknięcia płonącej pochodni, poprzez zapalniki iskrowe czy w tym miejscu rozprawić się z kolejnym mitem, spopularyzowanym przez filmy wojenne. Zapewne każdy z nas ma przed oczami obraz, gdy trafiony jakimś odłamkiem operator miotacza ognia momentalnie ginie otoczony wielkim płomieniem. Choć zdarzały się takie przypadki, to należały do rzadkości. Butle wypełnione były bowiem niepalnym gazem, a zapłon palnej substancji wewnątrz butli był – z braku tlenu – niemożliwy. Problem występował dopiero po ewentualnym zapaleniu płynu, który wyciekł z uprzednio przebitej z Livens Large Gallery Flame ProjectorChoć prekursorami użycia tej broni byli Niemcy, to prawdziwie morderczy miotacz ognia jest dziełem brytyjskiego kapitana Williama Livensa. Brytyjczycy postanowili nie bawić się w półśrodki i zbudowali prawdziwego potwora o nazwie Livens Large Gallery Flame Projector. Była to 17-metrowa machina, ważąca około 2,5 tony i działająca na zasadzie gigantycznej strzykawki, wyrzucającej rozpyloną, łatwopalną mieszankę na odległość 40 – 100 działania tej broni okazały się spektakularne: w czasie bitwy nad Sommą na odcinkach, gdzie atakujący Anglicy torowali sobie drogę miotaczami Livensa, ich straty okazały się wyjątkowo małe. Nic dziwnego – stacjonarny miotacz dosłownie wypalał żołnierzom drogę poprzez okopy względu na swoje rozmiary i stacjonarne działanie Livens Large Gallery Flame Projector nie był jednak masowo stosowany, a do niedawna nie było żadnych materialnych śladów, wskazujących na jego istnienie. Dopiero badania archeologiczne z 2010 roku zaowocowały odnalezieniem resztek tych wielkich miotaczy, a zrekonstruowanie jednego z nich dowiodło, że broń działała i mogła być ze zrekonstruowanego miotacza ognia Livens Large Gallery Flame ProjectorKarabin peryskopowy: strzelanie bez ryzykaWilliam Beech ze swoim wynalazkiemChoć pierwsza wojna światowa kojarzona jest przede wszystkim ze zmaganiami na frontach wschodnim i zachodnim, to niezwykle zacięte i ważne walki toczyły się również na granicy Europy i Azji. Korpus ekspedycyjny państw Ententy, złożony głównie z wojsk australijskich i nowozelandzkich, próbował tam szybkim atakiem zdobyć Stambuł i wyłączyć Turcję z to bywa z planami błyskotliwych operacji wojskowych, szybki atak zmienił się w masakrę. Obie strony ugrzęzły w okopach na półwyspie Gallipoli, niezdolne do pokonania przeciwnika. W przypadku bitwy o Gallipoli okopy wrogich stron były niekiedy bardzo blisko siebie – odległość wynosiła jedynie 50 właśnie w takich warunkach pewien bystry Australijczyk, starszy szeregowy William Beech, wpadł na pomysł, jak strzelać do Turków bez ryzyka, że Turcy będą strzelać do niego. Pomysłem tym było połączenie karabinu z peryskopem w taki sposób, by górne lustro znajdowało się na przedłużeniu linii peryskopoweChoć cała konstrukcja wyglądała dość dziwacznie i była raczej nieporęczna, to pozwalała na wysunięcie z okopu jedynie samej broni, bez konieczności wychylania głowy szybko zdobył uznanie – Australijczycy zorganizowali polowy punkt produkcji takiej broni, a niedługo później własne wersje karabinów peryskopowych opracowały pozostałe strony w ten sposób karabiny Lee–Enfield, M1903 Springfield, Mosin–Nagant, czy który dorobił się nawet własnej, oficjalnej nazwy Loopgraafgeweer. Niektóre z nich dodatkowo modyfikowano w taki sposób, by umożliwić zdalne przeładowanie. Stosowano również specjalne, powiększone magazynki, mieszczące nawet do 25 Berta, czyli jak zniszczyć fortecę jednym pociskiem?Gruba Berta - wersja stacjonarnaNie ma niezniszczalnych bunkrów, są tylko zbyt lekkie pociski artyleryjskie. Zgodnie z tą zasadą Niemcy postanowili zbudować moździerze, zdolne do zniszczenia każdego z zakładów Kruppa zaprojektowali potwora o kalibrze 42 centymetrów, który – produkowany w wersji na podwoziu kołowym i stacjonarnej – przeszedł do historii jako M-Gerät, nazywany powszechnie Grubą – których w różnych wersjach wyprodukowano około 30 - wystrzeliwały na odległość 15 kilometrów pociski, ważące ponad 900 kilogramów. Zasięg nie był imponujący, ale istotny był fakt, że Gruba Berta strzelała stromotorowo, przez co pocisk uderzał w cel z Berta - wersja mobilnaGruba Berta zasłużyła na swoją sławę – przyczyniła się do kapitulacji wielu twierdz, brała udział w ostrzale Przemyśla, Modlina czy Antwerpii, ale najbardziej morderczym przykładem skuteczności tej broni jest los francuskiego Fort de nowoczesna twierdza była obsadzona przez 500-sobową załogę i wyposażona w liczne działa i bunkry, a jej podziemne instalacje chronił 4-metrowy, betonowy jednak celny strzał Grubej Berty, którego eksplozja przebiła się do magazynu amunicji, by Niemcy nie mieli czego zdobywać. W jednej chwili fort przestał istnieć jako obiekt o znaczeniu militarnym, a niedługo później uznano go za cmentarz wojskowy. Walki o Monte Cassino należały do jednych z najcięższych w czasie całej II wojny światowej. 2 Korpus Polski generała Władysława Andersa 18 maja 1944 roku zdobył ruiny klasztoru Monte Cassino. Walkom o Monte Cassino wiele miejsca w swej twórczości poświęcił Melchior Wańkowicz. W „Szkicach spod Monte Cassino" pisał: „Przejście na Rzym pod Monte Cassino było od niepamiętnych czasów miejscem, w którym obrońcy Włoch zastępowali drogę najeźdźcom ciągnącym z południa. W tym miejscu góry spiętrzone od morza do morza zostawiają tylko pas dziesięciokilometrowej szerokości, którym płynie rzeka Liri. O sforsowanie tego przejścia walczono od wieków i ten klasyczny przedmiot obrony był stale przerabiany w zadaniach włoskiego sztabu generalnego". Kluczowy punkt w linii Gustawa W roku 1943 alianci wylądowali na Sycylii. Od tamtej pory posuwali się stopniowo na północ, spychając Niemców do środkowych Włoch. Ostatnim punktem oporu było Monte Cassino. W przypadku jego zajęcia droga do Rzymu stałaby otworem. Półwysep Apeniński przegrodzony został liniami umocnień. Najsilniejszą była linia Gustawa biegnąca miedzy Gaetą i Ortoną. Był to najbardziej imponujący wał umocnień w całej ówczesnej Europie. Jednym z kluczowych jego punktów była miejscowość Cassino wraz z leżącym na wzgórzu opactwem benedyktynów. Matthew Parker, autor książki „Monte Cassino. Opowieść o najbardziej zaciętej bitwie II wojny światowej” pisał: „Masyw Cassino, na którym stał klasztor, był kluczowym stanowiskiem w linii Gustawa, systemie połączonych niemieckich linii obronnych, biegnącym przez całą szerokość najwęższej części Włoch między Gaetą i Ortoną. Był to przykład imponującej inżynierii wojskowej, najpotężniejszy system obronny, z jakim podczas wojny zetknęli się Brytyjczycy i Amerykanie. W znacznej części górował nad rzekami o stromych brzegach, w szczególności Garigliano i Rapido, lub też rozciągał się na nadbrzeżnych bagnach lub na wysokich górskich szczytach. Naturalne korzyści, jakie dawało górskie położenie, zostały wzmocnione przez Niemców dzięki usunięciu budynków i drzew i poszerzeniu w ten sposób pola rażenia. W innych miejscach powiększono występujące w tej okolicy naturalne jaskinie, a pozycje obronne wzmocniono dźwigarami kolejowymi i betonem. Wykopano ziemianki, połączone podziemnymi przejściami. Umocnienia nie były jedną linią, a raczej wieloma liniami z tak zaplanowanymi stanowiskami, żeby można było natychmiast przeprowadzić kontrnatarcia na utraconych obszarach frontu”. W tym miejscu Niemcy postanowili stawić opór aliantom. Kiedy obsadzili okoliczne wzgórza mogli obserwować wszystkie okoliczne drogi oraz ruchy wojsk przeciwnika. Wiedziano, że zdobycie Cassino będzie dla aliantów niezwykle trudne, a nawet niemożliwe. Od czasów Belizariusza (dowódcy z czasów cesarza bizantyńskiego Justyniana Wielkiego), nikt nie zdobył Italii idąc od południa. Niemcy wiedzieli jednak, że nadchodząca bitwa będzie miała kluczowe znaczenie. Choć w teorii to oni mieli przewagę, należało do walki przygotować się niezwykle starannie. „W ciągu kilku następnych dni rozpocznie się bitwa o Rzym. Będzie miała decydujące znaczenie dla obrony środkowych Włoch i przesądzi o losie 10. Armii (…) Bitwa musi się toczyć w duchu świętej nienawiści do wroga, który prowadzi okrutną wojnę w celu eksterminacji narodu niemieckiego” – brzmiał niemiecki rozkaz. Walka o Monte Cassino nie miała być bitwą wojsk pancernych ani starciem lotnictwa. O zwycięstwie przesądzić miały walki piechoty, starcia pomiędzy pojedynczymi żołnierzami uzbrojonymi w karabiny, bagnety i granaty. – Nacieraliśmy w mesztach. Niemiec strzelał ponad naszymi głowami i w tym huku podszedłem. Gdy napadłem na nich zaczęła się walka wręcz. Złamałem kolbę w pistolecie automatycznym Thompson, dlatego, bo on mnie uderzył w szczękę pistoletem. Ja go uderzyłem w głowę. Ta walka była prawdziwa. Z niego się krew lała i ze mnie. Tylko dlatego przeżyłem, że działałem z zaskoczenia – wspominał później żołnierz 2 Korpusu Antoni Adamus. Walki o Monte Cassino Natarcie na Monte Cassino rozpoczęło się 17 stycznia 1944 roku, lecz nie przyniosło żadnych efektów. Drugi raz alianci zaatakowali w połowie lutego. Klasztor benedyktynów na Monte Cassino został wówczas zniszczony w nalocie bombowców. Alianci utrzymywali, że Niemcy wykorzystywali klasztor jako punkt obserwacyjny, lecz nie ma na to dowodów. Trzeci atak na Monte Cassino nastąpił w drugiej połowie marca, lecz wciąż nie przyniósł rezultatu. Decydująca bitwa miała rozpocząć się w nocy z 11 na 12 maja. Atak zaplanowany został na całym lewym skrzydle włoskiego frontu, od Monte Cassino po Morze Tyrreńskie. Do natarcia przygotowywały się wojska amerykańskie, francuski Korpus Ekspedycyjny, oddziały indyjskie, brytyjskie oraz 2 Korpus Polski. Polacy otrzymali najtrudniejsze zadanie: mieli uderzyć na grzbiet górski łączący pozycje niemieckie i klasztorem na Monte Cassino. Generał Władysław Anders we wspomnieniach zatytułowanych „Bez ostatniego rozdziału” wskazał powody, dla których zgodził się na udział Polaków w bitwie o Monte Cassino: „23 marca przyjechał do mnie do Vinchiaturo gen. Leese i udzielił mi następujących wiadomości. Niemcy odparli ponowne natarcie na miasto Cassino. Wojska sojusznicze na przyczółku Anzio znajdują się w trudnym położeniu. Wobec tego zdecydowano wielką ofensywę na odcinku frontu włoskiego od miasta Cassino do wybrzeża Morza Tyrreńskiego. 8 Armia otrzymała zadanie przełamania linii Gustawa, której najsilniejszym punktem są wzgórza Monte Cassino oraz linii Hitlera, której zawiasem jest Piedimonte. Dla 2. Korpusu Polskiego przewidziano najtrudniejsze zadanie zdobycia w pierwszej fazie wzgórz Monte Cassino, a następnie Piedimonte. Była to dla mnie chwila doniosła. Rozumiałem całą trudność przyszłego zadania Korpusu. (...) Zaciekłość walk w mieście Cassino i na wzgórzu klasztornym były już wówczas dobrze znane. Mimo że klasztor Monte Cassino był bombardowany, mimo że oddziały i czołgi sojusznicze dochodziły przejściowo na sąsiednie wzgórza, mimo że z miasta Cassino zostały tylko gruzy, Niemcy utrzymali ten punkt oporu i nadal zamykali drogę do Rzymu. Zdawałem sobie jednak sprawę, że Korpus i na innym odcinku miałby duże straty. Natomiast wykonanie tego zadania ze względu na rozgłos jaki Monte Cassino zyskało wówczas w świecie mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. Byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, która twierdziła, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. Podtrzymywałoby na duchu opór walczącego Kraju. Przyniosłoby dużą chwałę orężowi polskiemu. Oceniałem ryzyko podjęcia tej walki, nieuniknione straty oraz moją pełną odpowiedzialność w razie niepowodzenia. Po krótkim namyśle oświadczyłem, że podejmuję się tego trudnego zadania”. Niemcy zastosowali specyficzny rodzaj obrony. Chronili się w niewielkich schronach, które otoczone były polami minowymi i stanowiskami moździerzy oraz artylerii. Stanowiska osłonięte były drutami kolczastymi, w każdym znajdowało się trzech ludzi. Najbardziej zaciekłe walki toczyły się w rejonie zwanym „Widmo”. Generał Władysław Anders zdawał sobie sprawę z trudności, z jakimi mierzą się jego ludzi, lecz wierzył w powodzenie. Zwycięstwo pod Monte Cassino miało zademonstrować aliantom siłę i zdolności polskich żołnierzy. Poświęcenie Polaków opłaciło się. W nocy z 17 na 18 maja Niemcy zaczęli wycofywać się z Monte Cassino – 18 maja to moment rozpoczęcia natarcia. Moment, którego nie można zapomnieć. Wieczorem, góry przed nami się zapaliły. Przygotowanie artyleryjskie - jak okiem sięgnąć jedna wielka łuna ognia. Trzeba pamiętać, że na naszym odcinku było 1100 dział. Nad nami słychać było szum pocisków i w pewnym momencie salwa niemiecka. Koło mnie spadło ze 100 pocisków – wspominał żołnierz 2 Korpusu Polskiego. Około godziny 10:00 18 maja 12. Pułk Ułanów Podolskich wdarł się do ruin klasztoru na Monte Cassino, gdzie zatknięto biało-czerwoną flagę. W samo południe jeden z polskich żołnierzy, Emil Czech odegrał na Monte Cassino Hejnał Mariacki. W czasie walk o Monte Cassino zginęło 924 Polaków, a 3 tysiące zostało rannych. Podobne straty ponieśli też pozostałe wojska alianckie. Zdobycie Monte Cassino okupione zostało więc wielkim poświeceniem i krwią licznych żołnierzy. Droga na Rzym była otwarta, choć Niemcy nie zostali zupełnie rozbici – zdołali bowiem wycofać się na północ. Stolica Włoch została zdobyta 4 czerwca 1944 roku. W 1945 roku na Monte Cassino otwarto polski cmentarz wojenny, na którym spoczęło ponad tysiąc polskich żołnierzy. W 1970 roku pochowany tam został również generał Władysław Anders. Na miejscu ich wiecznego spoczynku wyryto napis: „Przechodniu powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie”. Czytaj też:Benito Mussolini. Różne oblicza Duce, żałosny koniec i tajemnicze listyCzytaj też:Stanisław Maczek. Legendarny dowódca 1. Dywizji PancernejCzytaj też:QUIZ: Operacja "Market Garden". Sprawdź, czy nie ma przed tobą tajemnic! Źródło: / / Polskie Radio

niemieckie karabiny 2 wojny światowej